niedziela, 18 grudnia 2016

Rozdział I Historia Jacka Dicksona

Cześć. Jestem Ann. Opowiem wam pewną historię o kimś, kto był kiedyś moim przyjacielem, ale bardzo się zmienił przez jeden przypadek. Może zacznę od początku.

                                              .................
    Stary, ale brudny korytarz szkolny. Zatłoczony jak w prawie każdej szkole. Na schodach, obok gabinetu dyrektora, siedzi młoda blondynka. Jej włosy są miodowego koloru, oczy mają odcień błękitu, a usta są pełne i czerwone, nawet bez malowania ich szminką. Ma na sobie dżinsy i podkoszulek z nadrukiem: ,,Kiss me” i narysowane są na nim duże usta złożone w pocałunek. Na nogach ma zwykłe trampki, czarne z różowymi sznurówkami. Siedzi i czyta ze skupieniem książkę. Chyba jej się znudziło, bo po chwili schowała ją do plecaka. Z gabinetu dyrektora dobiegają wrzaski. ,,Nie pierwszy już raz” -pomyślała. Chwyciła plecak i zapukała do sekretariatu.                   
 -Przepraszam, że przeszkadzam, panie dyrektorze, ale te krzyki są przerażające. Po za tym zaczyna się lekcja, a Isabel nadal tu jest. Rozejrzała się po sali, ale ujrzała tylko małe nieszczęście siedzące przy ścianie, drżące od urywanego szlochu. Pomimo, że jej przyjaciółka była szczupła, to emocjonalnie była silna i krótko mówiąc wysoka. Jej włosy koloru orzechowego, który na słońcu zmieniał się w rudy, nie pasowały do pięknych, granatowych, wiecznie zamyślonych oczu. Usta miała słodkie i soczyste, rozkosznie złożone w kuszący dzióbek. Kiedy płakała, w jej oczach gasły gwiazdy, kiedy była zła, ciskały błyskawicami. Kiedy się uśmiechała, złote iskierki zapalały się, urzekając każdego. Jej oczy były naprawdę niesamowite. Była urocza. Mimo, że miała nie pospolitą urodę, nie była sławna. Jednakże wszyscy ją lubili. Wszyscy oprócz dyrektora. Uczyła się dobrze, wygrywała najtrudniejsze olimpiady z chemii i matematyki. Była nie do pokonania. I teraz siedziała tu, skulona, z oczami pełnymi łez, w których gasły na przemian złote gwiazdy. Twarz miała zaczerwienioną, ramiona drżały w niepohamowanym szlochu, ręce miała zaciśnięte wokół kolan. Ann już miała dość dyrektora i tej szkoły. Za co tak nienawidził jej przyjaciółki? Czym Isabel mu zawiniła? Podeszła do niej i pomogła jej wstać. Wzięła jej torbę i powoli zmierzały ku drzwiom.
-Chodźmy Issy. Do widzenia, panie dyrektorze.
Wyszły za drzwi i zamknęły je cicho. Dyrektor krążył po gabinecie i nie wiedział, czemu się tak denerwuje. Lubił Isabel Blacker i nie mógł jej tego pokazać. Już znała tę historię. Usiadł po chwili i zamyślił się. W jego wspomnieniach powróciły lata studenckie, wtedy, gdy miał 25 lat. Młody, wysoki i przystojny brunet o zabójczym spojrzeniu, powalał wszystkie dziewczyny na kolana. Jego orli nos był kształtny, a usta szepczące cały czas komplementy kusząco czerwone i rozpalone. Wtedy to poznał najpiękniejszą dziewczynę - Kate Rosewell, studentkę młodszą o rok. Była urocza. I wyglądała jak Isabel. Toteż ona była jej matką. Młody Dickson się w niej zakochał, ona w nim też, ale ten związek nie miał szans. Z dnia na dzień kwitli oboje, przepełni wzajemną miłością, a czas płynął nie ubłaganie i Jack Dickson wiedział, że to już ostatni rok jego studiów i jeśli teraz odejdzie, to nie spotkają się nigdy. Dwa miesiące przed końcem roku studenckiego zrobili to pierwszy raz. Ogarnęło ich pożądanie. Jack patrzył wtedy na nią jak wilk na owcę, ona zresztą na niego też tak patrzyła. Kochali się na małym mostku, który był nad rzeczką, przy świetle księżyca i gwiazd.
-Boże, jak ja cię kocham!
-Ja ciebie też. Nigdy tak nie kochałam. Czemu nie możemy być razem? Ucieknijmy.
-Może lepiej będzie jak zawrzemy układ, kochanie.
-Co masz na myśli?
-Dajmy sobie 10 lat. Ja zostanę tu, bo to moje rodzinne miasto, a ty wyjedziesz. Jeśli będziesz wolna, to przyjedź w to nasze miejsce, ja też tu będę i wtedy już będziemy zawsze razem. Lecz jeśli coś nie wypali, po prostu nie będziesz mogła przyjechać tu, to spotkamy się  7 lat później od tych 10 lat, które miną, abyś mogła o mnie pamiętać. Będę czekał.
-Dobrze. Spotkamy się tu i wszystko będzie jak dziś. Złóżmy sobie przysięgę, którą tylko my możemy znieść. Mam nadzieję, że ta nasza rozłąka nie będzie wieczna, skarbie.
-Kochana, przyrzekam ci, że jeśli nie ułożę sobie życia z kimś innym niż ty, to powrócę tu i będę cię strzegł. Czy ty również mi to przyrzekasz?
-Tak, Jack, tak.
 Przypieczętowali przysięgę pocałunkiem. Ich miłość była trwalsza niż najtwardszy głaz. Nie miała granic. Minęło 10 długich lat i Kate nie pojawiła się tam, gdzie się umówili. Jack zrozumiał, że stracił ją na zawsze. I dzisiaj mijało 17 lat odkąd ją widział. Lecz przez 7 widział jej córkę. Wiedział o tym doskonale. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Jack zerwał się przerażony. ,,O Boże! Piętnasta! Długo myślałem” -powiedział półgłosem sam do siebie.
-Proszę wejść! - rzekł ostrym tonem. Do gabinetu weszła najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widział. Przyłapał się, iż myśli, że to może być Kate, matka Isabel. Istotnie, to była ONA. Jego pierwsza miłość.
-Przepraszam, że przeszkadzam, panie dyrektorze, ale lękam się o moje dziecko. Issy strasznie skarżyła się na szkołę. To poważna i bardzo dobra dziewczyna.
-Nie przeczę, jednakże...-Jack wszedł jej w słowo.
-Ma dopiero 16 lat, wiem. To czas, kiedy młodzi ludzie decydują się na wybór wyższej szkoły, a po niej na uczelnię.
 Jack złapał się za piersi. Nie mógł złapać tchu. Oddychał coraz trudniej, jego oddech stał się chrapliwy. Wyglądało to tak, jakby miał się udusić. Stał się czerwony jak burak, po policzku spłynęły mu łzy. Jedna... Druga... Trzecia... Zdziwiona Kate nie wiedziała co robić. Zaczęła krzyczeć.
-Proszę, niech pani będzie cicho, to zaraz minie. - rzekł chrapliwym głosem dyrektor. Jednak było coraz gorzej. Jack słabł z minuty na minutę i godzinę później stracił przytomność. Przestraszona kobieta zadzwoniła po pogotowie i zaalarmowała całą szkołę.

Rozdział II Kłótnia przyjaciółek

Ann i Isabel szły przez korytarz. Otaczał je tłum gapiów, który tylko torował drogę i niepotrzebnie interesował się sprawą. Isabel już nie raz spotykała się z dyrektorem w sekretariacie, ponieważ sama potrafiła narobić sobie kłopotów.
Nienawidziła matki, która cały czas wypominała jej błędy i non stop dawała , a one i tak nie były jej potrzebne. Dziewczyny wyszły na dwór. Były już po lekcjach i szły do swoich domów.
-Ann, mogę iść do ciebie? Matka znowu się przyczepi.
-Tak, w porządku. Chodźmy.
Ann miała blisko do domu i po chwili obie doszły do pięknej willi otoczonej białym murkiem. Ann weszła na podwórko i skoczył ku niej o sierści czekoladowego koloru owczarek.
-Mili, proszę, przestań.- zaczęła się krztusić ze śmiechu. Po chwili pies zostawił ją w spokoju, podszedł do Isabel i polizał jej rękę. W zamian ona go pogłaskała.
Weszły do domu, gdzie rozchodził się zapach pieczonego sernika. Z kuchni wyjrzała służąca państwa Blacków. Nazywała się Mili, tak, jak ich pies.
-Cześć Mili! Co dobrego dziś upiekłaś?- zapytała Ann, choć wiedziała, że to sernik.
-Nic wielkiego, panienko. Najzwyklejszy sernik, aby poprawić humor panience. I jej koleżance.
Ach, ta mądra Mili! Chyba czytała w myślach Isabel i Ann. Widziała w ich oczach wszystkie uczucia. Okazywała im wiele serca i kochała Ann bardziej niż jej matka z ojcem razem wzięci.
-Dziękuję Mili za troskę. Jak ja ci się odwdzięczę?
-To moja praca. I kocham to, co robię.
-Świetnie. Czy mogłabyś nam przynieść album ze zdjęciami? Do pokoju.
-Oczywiście. Już się robi.
Ann i Isabel poszły na górę do małej sypialni, w której dziewczyny często rozmawiały. Weszły i zamknęły cicho drzwi.
-Issy, co cię gnębi tym razem? Czemu dyrektor znów cię wezwał do siebie? Nie uciekaj wzrokiem, mi przecież możesz powiedzieć.
Isabel rozpłakała się i Ann ją przytuliła.
-Już dobrze kochana. Wypłaczesz się i powiesz mi, o co chodzi.
Po chwili dziewczyna się uspokoiła. Popatrzyła na przyjaciółkę dużymi oczami, które wyrażały wszystko, ale najwyraźniejsze było jedno uczucie: TĘSKNOTA.
-Już możesz zacząć, ale jeśli dziś nie chcesz mi powiedzieć , to spokojnie, ja poczekam Issy.
-Nie. Powiem ci teraz i będę miała z głowy. Dyrektor wezwał mnie do siebie, bo chciał mi coś ważnego powiedzieć. Mówił, że jestem ładna i to jest wielki walor, ale opuściłam się w nauce i...
W tej chwili do pokoju wparowała Mili z talerzem, na którym był sernik oraz z albumem w drugiej dłoni.
-Pukałam, panienko, ale nikt nie odpowiadał.
-W porządku, Mili. Dziękuję. Możesz teraz odejść.
Służąca odeszła. Ann nie wytrzymała i spytała:
-Opuściłaś się w nauce i???
-I nie podoba mu się mój nowy chłopak, Jackson.
-Tylko tyle? Przez to płakałaś?
-Daj mi dokończyć. Powiedziałam, że już go nie kocham, bo rzeczywiście tak jest. Wczoraj widziałam w parku przystojnego chłopaka i się zakochałam. Ale on czekał na kogoś. Dyrektor stwierdził, że stać mnie na kogoś lepszego i bardziej kulturalnego niż Jackson. Ale ja nie potrafię z nim zerwać. A raczej nie próbuję. Więc się rozpłakałam. Wtedy dyrektor powiedział, że mnie kocha. Ale nie tak, jak dziewczynę. Kocha mnie jak córkę. Mówił, że chciałby mieć żonę, dzieci. Opowiedział mi bardzo romantyczną aczkolwiek smutną historię.
-To opowiadaj mi ją. Na co jeszcze czekasz? Szybko.
-Kiedyś dyrektor miał dziewczynę i był bardzo przystojny. Ona była ładna i z dobrej rodziny. A on? No cóż. Był po prostu biedakiem. Ukrywali się ze swym związkiem. Opowiadał, że dziewczyna była bardzo piękna. Jej włosy były czarne, lekko i zmysłowo opadające na szczupłe ramiona. Oczy miała granatowe, zapalały się i gasły w nich złote gwiazdy. Cerę miała bladą, przyprószoną czerwienią na policzkach. Usta czerwone, pełne, złożone w kuszący dzióbek. Była wysoka i szczupła. Po prostu ideał piękna. Tak powiedział.
-Issy, ale przecież ty opisałaś siebie!
-Nie, bo ja nie mam czarnych włosów. Opowiadam dalej. Powiedział, że przypominam mu ją i dlatego tak często mnie do siebie wzywa, czasami nawet bez powodu. Miał 25 lat, kiedy musieli się rozstać, bo ona musiała wyjechać do domu. Jednakże obiecali sobie, że spotkają się w Brighton za 17 lat i zobaczą, czy są sobie pisani.
-Czekaj, czekaj... Najpierw dyrektor opisuje ciebie. Później mówi za 17 lat. Miał 25 lat. My mamy po 16 lat. Ile lat ma dyrektor?
-42. A co?
-Czekaj. 42 odjąć 25 to... 17!!! Musimy pojechać za dyrektorem do Brighton i zobaczyć z kim się tam spotka.
-Świetny pomysł, Ann!
Usłyszały pukanie do drzwi. Do pokoju weszła służąca.
-Przepraszam, dziewczynki, że przeszkadzam, ale dzwonią ze szpitala i chcą z tobą rozmawiać, Ann.
Służąca wręczyła jej telefon.
-Dziękuję. Możesz odejść.
Mili odeszła.
-Słucham?
-Czy to pani Ann Black?
-Tak, w czym mogę pomóc?
-Mamy tutaj pacjenta. Otóż on twierdzi, że panią zna. Podać mu telefon?
-Tak, proszę.
Rozległ się mały hałas, cichy trzask i dziewczyna usłyszała zachrypnięty głos dyrektora, ale nie poznała, że to on.
-Ann, jest gdzieś przy tobie Issy?
-Tak. Kto mówi?
-Proszę mi podać do TELEFONU Issy to się dowiesz.
-Proszę bardzo.
-Słucham? Tu Isabel. W czym mogę pomóc?
-Och, Isabel! To ty? Jak dobrze!
-Przepraszam, kto mówi?- mruknęła.
-Jack Dickson, jeśli już muszę się przedstawiać.
-O matko! Co się panu stało?
-Nic takiego. Miałem zawał. Czy mogłabyś mogłabyś...
-Połączenie zostało przerwane. Proszę spróbować później.- odezwała się sekretarka.
-Cholera!- powiedziała Isabel.
-Kto to był?- spytała Ann.
-Dyrektor!- wybuchła Isabel.- Na dodatek coś ode mnie chciał!
-A co się stało?
-Miał zawał i leży w szpitalu.
-A może chciał, żebyś go odwiedziła?
-Ja?! Ale dlaczego? Nie jestem jego rodziną!
-Isabel! Człowiek zwierza ci się, mówi ci swoje tajemnice, a ty mówisz, że to nie rodzina?! To ja też nie jestem twoją rodziną!
-Nieprawda! Ty to co innego!
-Nie! Ja to to samo. Dyrektor też człowiek i jak ty nie chcesz, to ja pójdę go odwiedzić.
-Nie zrobisz tego! Znam cię!
-Wcale mnie nie znasz! A teraz proszę cię, Isabello Blacker, żebyś opuściła mój pokój i dom, bo muszę się pouczyć i przemyśleć to w spokoju.
Isabel wyszła, trzaskając drzwiami. Ann w ogóle tym się nie przejęła. Zastanawiała się teraz, jak się spotkać z dyrektorem. W swoim pamiętniku zapisała:
"Już wcale nie rozumiem Issy. Zachowuje się jak rozpieszczona gówniara. Dobra. Nie mam czasu na pisanie teraz, bo idę do dyrektora do szpitala. Pa, Pamiętniczku."